O niewiernej żonie!




Żona jednego chłopa miała amanta. Mąż z początku o tym nie wiedział, później jednak zmiarkował, co się święci. Żona często pod pozorem bólu głowy odpoczywała, odchodziła z chaty albo męża z domu wyprawiała, a wszystko to, by swobodnie zejść się mogła z tamtym. Gdy raz idąc w pole narzekała znowu na ból głowy, mąż jej, świadomy już dobrze wszystkiego i chcąc jej figla wypłatać, poradził, aby poszła do boru i ukląkłszy pod obrazem świętego Jana umieszczonym w pniu dębu, uprosiła świętego o lekarstwo na ten ból. Usłuchała męża i poszła (bo mąż za nią patrzył) ku owemu obrazowi. Widząc ją już na załamie drogi idącą w dół, mąż wsiadł prędko na szkapę, a poganiając co tchu, inną drogą, wyprzedził ją i przybył rychlej pod ów dąb. Tu wlazłszy na drzewo, ukrył się między gałęziami i czekał na jej przybycie. Żona, przybywszy, uklękła przed obrazem i po modlitwie poprosiła głośno świętego nie o ratunek na ból głowy, ale o radę i pomoc w ogłuszeniu i oślepieniu męża, aby swobodnie mogła dalej broić, bo się domyślała, że wie on już dobrze o jej sprawkach. Wtem odzywa się na to głos z dębu: - Idź i nagotuj mu klusek ze śmietaną i całą miskę pierogów, a ogłuchnie. Daj mu do tego gorzałki kwartę i tyleż piwa, a oślepnie. Usłyszawszy to, podziękowała świętemu, który (jak sądziła) w te odezwał się słowa, i wracała do domu. Przechodząc zaś przez pole, oznajmiła mężowi (który tymczasem spiesznie się zawinąwszy, wrócił do orki), że mu zaraz w dwojakach przyniesie śniadanie, a wieczorem da dobrą kolację. Jakoż dotrzymała słowa. Przebiegły chłop zacierając ręce z radości siadł do zastawionego smacznym jadłem stołu i począł z chciwością zajadać i zapijać. Kiedy podjadł i podpił sobie należycie, powstał i zamierzał iść ku drzwiom; nagle zaczął się zataczać udając ślepego. A gdy go żona zapytała, co mu jest, odrzekł jej: - Gadaj głośno, bo coraz cięższy mam słuch! Ucieszona żona, przekonana, że prośba jej w zupełności wysłuchaną została, że mąż jej oślepł i ogłuchł, zasadziła zaraz mniemanego kalekę za piec. Widząc, że już nie ma świadka jej rozpusty, pewna tryumfu sprowadziła zaraz swego amanta do chaty, a śmiejąc się i zabawiając z nim, resztę mu smacznej podała kolacji. Amant zajadał pierogi z apetytem, a mąż patrzał na to z daleka i spokojnie. W chwili dopiero, gdy żona krzątając się wyszła po coś z izby do obory, wyleciał zza pieca ukryty tam mąż i uderzywszy amanta kłonicą w łeb, na miejscu go powalił. Aby jednak zabójstwo to ukryć, posadził zabitego na krześle u stołu i pieróg w otwarte włożył mu usta, a sam hyc, za piec. Żona, wróciwszy z obory, przelękła się strasznie, gdy zobaczyła trupa zamiast kochanka, i była pewna, że jedząc pieróg zadławił się i musiał się zadusić. W lament tedy i płacz po izbie. Aż tu dopiero mąż jej wyłazi znów zza pieca, zdrowiusieńki, przy zdrowych zmysłach, i powiada, że się nieboszczyk niezawodnie pierogiem zadusił, i że ją władzom wyda jako sprawczynię złego i przyczynę tej śmierci. Dopieroż ona w gorszy jeszcze płacz i w prośby! Ledwo się chłop dał ubłagać. Żeby się zaś na przyszłość statkowała i pamiątkę miała swojej niewiary, dał jej postronkiem po uszach, po łbie i po całej skórze taki basarunek, że o mało sama naprawdę nie ogłuchła i nie oślepła.